To było jakieś 3 lata temu latem, zaraz po powrocie z Opener’a. Zasnęłam po południu dość głęboko, chyba przy otwartym oknie, bo było strasznie gorąco.

Obudziłam się z bólem głowy w skroni po prawej stronie. Od tamtego momentu został ze mną na 2 lata.

Nie rozstawaliśmy się na krok. Był przy mnie rano, kiedy się budziłam, był cały dzień – kiedy myłam zęby, jechałam na spotkanie, pracowałam przy laptopie, szłam do kina, spacerowałam. Był, kiedy zasypiałam. W nocy był też, gdy się przebudzałam.

Po 2 tygodniach od kiedy mnie złapał, poszłam po raz pierwszy do lekarza.

– Jest Pani przepracowana i zestresowana – usłyszałam.

Nie byłam. Może trochę spięta czasami, bo w biznesie wtedy jeszcze nie szło tak lekko, ale nie żeby jakiś wielki stres. Większy miałam, kiedy pracowałam w korpo.

Dostałam jakieś leki na ból głowy i miało przejść, jak ręką odjął, ale nie odjął. Ból głowy był nadal.

Po kolejnych tygodniach poszłam do kolejnego lekarza, neurologa.

Zapisał mi jakieś leki, w tym sterydy. Nie wzięłam żadnej kapsułki, chyba nawet nie wykupiłam. Nie wzięłam, bo coś wewnątrz mnie bardzo głośno krzyknęło wtedy, że nie tędy droga.

Ból głowy nie ustępował. Poszłam zbadać kręgosłup. Ogólnie ma się dobrze. Poszłam zbadać oczy. Wydałam nawet na nowe okulary, ale do dziś leżą w pudełku. Czasem tylko ubieram je do zdjęć na Fejsa.

Nie, żebym ich nie nosiła po zrobieniu, próbowałam przez 3 miechy non stop. Ale okazało się, że nic się nie zmieniało. Ból głowy jak przyszedł, tak nie chciał odejść.

Poszłam na rezonans. Głowa od wewnątrz ma się świetnie. Trochę prawa zatoka była powiększona, ale leki na zatoki nic nie dały.

Przez chwilę nawet wierzyłam, że to zatoki. W końcu to otwarte okno, przy którym tak dobrze spało się popołudniu. Ale nie, zatoki po kontroli były czyste, jak łza, która leciała mi po poliku nie raz z beznadziei sytuacji.

Poszłam do dentysty. Nagle po prawej stronie zaczęła boleć mnie szóstka.

– To ta suka się psuła i przez nią bolało – pomyślałam.

Szóstka wyczyszczona, a głowa bolała nadal.

Po tygodniu zaczęła mnie też boleć siódemka.

– Zęby po tatusiu, wyrwać je! I tak się złamią po kanałowym.

No i się złamały. I wyrwałam. Ale po jakimś czasie od wyrwania nadal głowa bolała.

Minęło 1,5 roku, kilkanaście wizyt u różnych specjalistów (z których każdy mówił, że nie umie znaleźć przyczyny), straty w uzębieniu… Czas mijał, a ja marzyłam tylko o tym, aby ból przeszedł.

O rodzajach bólu głowy wiedziałam już wszystko. Przez ten czas dokładnie też poznałam wszelkie możliwe sposoby powstania takiego bólu i teorii, jak się go pozbyć.

To był dla mnie naprawdę trudny czas. Szczególnie, że połączony z rozwijaniem firmy – więc nie mogłam pozwolić sobie na nic nierobienie. Myślałam, że to już nigdy nie minie. Czasami zaczynałam już wpadać w panikę i miałam też ze cztery napady lęku, podczas których nie mogłam oddychać.

Tylko przecież nic w naszym życiu nie dzieje się bez powodu, a Wszechświat zawsze znajdzie dla nas najlepsze ścieżki rozwoju, prawda?

Oj, jak ja się broniłam, żeby W TO uwierzyć.

Broniłam się wszystkimi myślami. Do tamtego czasu wierzyłam już, że wszystko można sobie przyciągnąć, ale nie zdrowie i nie pozbycia się bólu głowy. To przecież ciało. Od tego są lekarze i leki.

Od dziecka większość swojego wolnego czasu spędzałam z dorosłymi. Dorośli rozmawiają o polityce, religii lub zdrowiu. Och, przepraszam. O chorobach rozmawiają.

I tak było też w naszej rodzinie – dorośli rozmawiali o tym, co boli, gdzie strzyka, do jakiego lekarza idą, jak zatyka, jak wierci i przewraca, jak uciska, jak piecze. Jak to się nie da wstać i że tak to przecież już jest…

A gdy dorośli mówią, dzieci nie słuchają. Dzieci obserwują i zapamiętują na przyszłość.

Zapamiętują nawyki dorosłych. To, jak jedzą i jak piją. Jak ciężko pracują na utrzymanie rodziny. Jak są zmęczeni i jak odpoczywają przez telewizorem. Jakie choroby w rodzinach były popularne też wiedzą.

I nie chodzi nawet o to, że nie uczą nas, jak uprawiać sport, bo ja od dziecka uczestniczyłam w wielu rozgrywkach drużynowych w nożną, w siatkę, w unihokej, w ręczną… Tańczyłam nawet hip-hop. Wszystko to bardzo lubiłam.

Chodzi o to, że jako dzieci – obserwując, jak dorośli rozmawiają o chorobach – zapamiętujemy, że w życiu zawsze towarzyszyć nam musi jakiś ból. Zawsze coś musi być nie tak. Coś musi boleć, bo jak nie boli to znaczy, że nie żyjesz.

(i żeby było jasne – bardzo cenię swoich rodziców za to, jak mnie wychowali)

Wiesz, co się dzieje w dorosłym życiu takiej osoby? Oto, co się dzieje:

Kiedy zaczyna układać Ci się życie prywatne, zaczynasz budować wartościowe relacje z innymi ludźmi, znajdujesz przyjaciół, współpracowników, wspólników… Kiedy mieszkasz w super miejscu, nie brakuje Ci kasy na koncie, możesz sobie nawet kupić nowy samochód i wyjechać na wakacje… Zaczynasz nawet chodzić na siłownię, spędzasz czas wolny na koncertach, w kinie, ze znajomymi… To wtedy JEB! Dopada Cię STRACH.

Strach, czy oby na pewno…

Czy oby na pewno na to wszystko zasługujesz…? Czy oby na pewno oni są wobec Ciebie szczerzy… Czy oby na pewno nie przesadzam z wydatkami…? Czy oby na pewno to wszystko będzie trwało wiecznie…?

Czy ja powinnam to wszystko mieć – przecież moi rodzice pracowali tak ciężko, a jednak rzadko starczało do pierwszego…? Czy ja powinnam wyjeżdżać – może powinnam dać te pieniądze moim rodzicom…? Czy powinnam chwalić się tym samochodem, a jak mi go ktoś porysuje? Czy ona na pewno jest taka dobra, czy tylko się przymila bo chce mnie wykorzystać…?

Cały ten schemat myślowy, który Ci opisuję nie był dla mnie tak oczywisty, kiedy siedziałam z rękami na głowie, próbując zatrzymać płynącą przez łzy frustrację z powodu trwającego już 21 miesięcy (wtedy), chronicznego bólu głowy.

Ale w tamtym czasie, już od paru miesięcy zaczynało do mnie powoli docierać to, co wcześniej tak skrzętnie odrzucałam. Zaczynałam rozumieć, co to za lekcja i jak mam ją odebrać…

Chcesz wiedzieć, jak pożegnałam ból głowy?

Po kilkunastu miesiącach codziennego bólu w prawej skroni (dosłownie non-stop) byłam już na takim poziomie wycieńczenia fizycznego i mentalnego, że nie miałam innego wyjścia, jak tylko UWIERZYĆ.

Uwierzyć we wszystko to po kolei:

– możemy przyciągnąć sobie wszystko myślami, nawet ból głowy. Jeśli wrócisz do tego tekstu później, to ZWRÓĆ UWAGĘ na to, jak opisywałam swoje myślenie z tamtego czasu. Dużo było powtórzeń słowa „ból”, zamiast „zdrowie” lub „ulga”. Dużo było słów „zawsze” lub „musi”, bo przecież „musi boleć, jak nie boli, to nie żyjesz”. To było dokładnie to, co powtarzałam sobie w myślach.

„Boli mnie głowa.” Więc bolała.

„Nic mi nie pomaga” Więc nie pomagało.

„W życiu jednak zawsze coś musi być nie tak.” Więc było.

– możemy zmienić swoją rzeczywistość, odwracając się od tego, co widzimy teraz. I to była praca, którą podjęłam zaraz po tym, jak się poddałam z wycieńczenia. Odwróciłam się od bólu. On był, bo przecież swoimi myślami i działaniami sobie na niego zapracowałam. Więc był. Ale odwróciłam się od niego, wyobrażając sobie siebie w emocjach i sytuacjach, w których jestem w pełni zdrowa.

Zaczęłam tworzyć w głowie obraz tego, co robię i jak robię, gdy czuję ulgę. Odtwarzałam sobie te obrazy w głowie bardzo często. Widziałam siebie, jak cieszę się życiem na co dzień. Jak wierzę w to, że w życiu wszystko zawsze może układać się dobrze. Jak każdy skrawek mojego ciała ze sobą współgra i się wspiera. Jak wszechświat chroni mnie i daje mi najlepsze rozwiązania każdego dnia – bez walki i strachu o to, co mogę stracić.

Zaczęłam też ćwiczyć głęboki oddech, szczególnie wieczorami. Z czasem do tego dołączyłam medytację.

Kupiłam sobie witaminę C wysoko przyswajalną, żeby wzmocnić odporność. Ale myślę, że nie miało to większego wpływu.

Na koniec jeszcze odstawiłam nieco kawę, z 3 dziennie zeszłam do 1 (max 2, ale słabe).

W 3 miesiące, siłą zgodności duszy (która od pierwszego dnia wiedziała, że to dla mnie lekcja wiary w ochronę od Wszechświata) i umysłu (który potrzebował uwierzyć…) wyleczyłam się z bólu.

Dziś nikt nie wmówi mi, że życie takie jest i coś musi się zawalić. Wiem, jak cieszyć się z małych rzeczy, aby przyciągać większe. Dbam o zdrowie – poza coraz bardziej świadomym odżywianiem i ćwiczeniami – dobrym myśleniem o sobie i innych.

I chcę, aby to wybrzmiało…

To jest przede wszystkim tekst, który ma Ci pokazać, jak wiele zależy od jakości Twoich myśli i emocji. Ile wagi leży w zgodności duszy i umysłu. I jak dużo czasami jeszcze, mimo tego, że czegoś pragniemy – musimy przejść i ZROBIĆ, aby to pragnienie się zmaterializowało. Dla mnie tą „rzeczą” do zrobienia było w pełni uwierzyć:

  • że mam w sobie wszystko, co niezbędne, aby kreować swoją rzeczywistość.
  • że w życiu w cale nie musi być coś nie tak.

Z jakim przekonaniem Ty dzisiaj walczysz? Co musi się stać, abyś się poddał/a i przestał/a walczyć i się uleczył/a?

Proszę, udostępnij ten tekst lub wyślij sobie, która zdecydowanie powinna go przeczytać.

Zdrowia!

Honia

P.S. Spodziewam się komentarzy lub wewnętrznych dialogów w stylu „A co, jeśli moje dziecko jest ciężko chore, jak ma się wyleczyć/ jak mam je wyleczyć?” lub „A co, jeśli masz wypadek z nie swojej winy i stajesz się niepełnosprawny do końca życia?”.

Wszystko to, co tutaj opisałam, to moje własne lekcje, które odebrałam. Nie znam Cię, nie wiem, jakie lekcje Ty masz w tym wcieleniu do odrobienia. Moje intencje są dobre i życzę Ci wszystkiego dobrego. Także tego, abyś uwierzył/a, że wszystko służy większemu celowi. Czasem tylko nie zauważamy tego od razu. Ściskam!