Większość swojego dotychczasowego życia nie lubiłam kotów. A przynajmniej miałam takie silne PRZEKONANIE. Naprawdę w to mocno wierzyłam.
 
Ale wiesz, kiedy zaczyna się kwestionować po kolei wszystko, w co wierzysz w swoim życiu – to sprawdzasz nawet takie, wydawałoby się, błahe sprawy.
 
Gdy zaczynasz sprawdzać skąd pochodzi dane przekonanie i po ci ono w ogóle jest potrzebne, wtedy… Cóż, wtedy odkrywasz naprawdę ciekawe rzeczy o sobie.
 
Czasem bywa to zabawne, innym razem niekoniecznie. Jedno jest pewne, zawsze niesie za sobą cenne lekcje.
 
A więc wracając do kotów.
 
Nie lubiłam ich. Z resztą cała moja rodzina nie lubiła kotów, a w domu zawsze był jakiś pies. Więc ewidentnie można o nas było mówić, jak o rodzinie psiarzy.
 
Unikałam kotów. Choć ogólnie zwierzęta lubię bardzo.
Kiedy jakiś się trafiał w domu znajomych, to niekoniecznie musiał być blisko mnie.
 
A ja za to koniecznie musiałam takiego osobnika mieć na oku.
Zwłaszcza gdy jadłam.
 
Dlaczego? Cóż. Bardzo dobrze pamiętałam pewną historię z dzieciństwa, która była wytłumaczeniem mojej niezbyt udanej relacji z kotami.
 
Historia jest następująca.
 
Kiedy miałam kilka lat (może pięć), moja babcia przygarnęła kotka znajdę.
Mały kotek, ale już sam jadł. Ja akurat wtedy byłam chora i siedziałam z babcią w domu.
Babcia zrobiła obiad.
Pamiętam bardzo dobrze, jak jadłam kurczaka. Ze spokojem i smakiem obgryzałam kurze nóżki.
Nie spodziewając się, że ten mały kotek za chwilę mnie zaatakuje.
Rzucił się wprost na moją twarz i miskę, a ja zaczęłam krzyczeć.
Babcia wpadła do pokoju i szybko go zabrała.
Po tym incydencie, kotka chyba komuś oddała.
 
I właśnie tak powstała we mnie niechęć do kotów.
 
I pewnie tak bym zostawiła tę traumę i historię gdyby nie fakt, że parę lat temu koty zaczęły za mną chodzić. I to dosłownie.
 
Pojechałam na dłuższy pobyt nad morze do znajomej, a u niej w domu był kot. Szłam do innych znajomych – same koty. Do tego jeszcze gryzące jak się je głaszcze, albo np. po piętach kiedy właściciel przechodzi obok. Albo np. takie, które w nocy przychodziły i zasypiały obok mojej głowy, gdzie ja do rana oka nie zmrużyłam, bo może ten kot ma plan i mi przegryzie szyję?
 
Zapalnikiem tego, że zaczęłam zgłębiać swoją traumę i przekonanie, był wyjazd do Włoch, podczas którego usiedliśmy ze znajomymi w kawiarni, w jakiejś bocznej uliczce. Gdy tak siedzieliśmy, jakiś rudy, bezdomny kot wskoczył mi na kolana, pougniatał je sobie i na nich zasnął.
 
Pamiętam jak Honia, która znała tę historię o kotach, śmiała się ze mnie, bo siedziałam cała zesztywniała bojąc się, że kot wbije mi pazury w nogi.
 
Kot po pół godzinie przeciągnął się, popatrzył na mnie, a kiedy wstaliśmy od stolika, on chwilę za nami szedł, a potem zniknął gdzieś w wąskich uliczkach.
 
Zaczęłam więc pytać siebie – po pierwsze, czego tak naprawdę się boję? I co mi ten strach daje? Pytałam się siebie często. Za każdym razem, kiedy spotykałam gdzieś koty.
 
Ewidentnie bałam się tego, że kot się na mnie rzuci.
Co było ciekawe, mój pies także bał się kotów, ponieważ kiedyś jeden drapnął ją mocno w pysk.
 
Ale czy rzeczywiście kot sam w sobie był dla mnie zagrożeniem? Coś za tym stało. Jak za każdym przekonaniem i wierzeniem, które potem sobie tłumaczymy i dla którego znajdujemy solidny fundament, w postaci niezbitych i logicznych dowodów.
 
Jakoś tak się wydarzyło, że jedna z bliższych znajomych przygarnęła kilka lat temu kota i kiedy poszliśmy ją odwiedzić – „Tiger”, bo tak kot ma na imię, przywitał mnie skacząc mi na nogę i wbijając się pazurkami.
 
Zamarłam, ale po chwili popatrzyłam na tego małego kota i pomyślałam sobie: Teraz albo nigdy!
 
Usiadłam na ziemi i po prostu zaczęłam się z nim bawić.
Oswajać powoli z tym, że to jest mały kot, który po prostu jest kotem. Bez planu wgryzienia mi się w tętnicę.
 
Im częściej bywałam u tej znajomej i bawiłam się z Tigerem, tym szybciej przekonywałam się, że koty to ja nawet lubię. W sumie, ani się obejrzałam, jak w naszej załodze #embraceyourlife pojawiła się Aura, brytyjska szylkretka. Od razu skradła moje serce.
 
Jak się okazało nie tylko moje, bo moja mama, która od zawsze mówiła, że kotów nie lubi, obecnie jest największym specem od kocich zachowań, w szafce w kuchni ma nie tylko smaczki dla psa ale i dla kota. I co jakiś czas wysyła mi różne ciekawostki na temat kotów.
 
Także Barsa – labradorka, po dwóch tygodniach stała się z Aurą nierozerwalnym duetem i obecnie obydwie pilnują, i doglądają się wzajemnie.
 
Ale wiesz, co się jeszcze okazało?
Mój fundament dotyczący bania się kotów, runął i to w kilka minut.
 
Zaraz po tym, jak Aura się pojawiła, pojechałam do swoich rodziców. I mówię:
 
– Czy wy wiecie, że ja do tej pory bałam się kotów?
– Nie, a dlaczego?
– No bo kiedyś, jak babcia przygarnęła takiego kotka z ulicy, to on mnie zaatakował jak jadłam kurczaka.
– Ale co ty w ogóle opowiadasz? Babcia nie lubiła kotów, nigdy do domu by kota nie wzięła.
 
SKORO CZYTASZ DO TEJ PORY, MAM NADZIEJĘ, ŻE WIESZ, ŻE TO NIE JEST TYLKO BAJKA O KOTACH? 🙂
 
Bo widzisz, umysł ludzki zrobi naprawdę wiele, aby stworzyć fałszywy fundament dla jakiegoś przekonania.
 
Okazało się, że to co pamiętałam, bardzo wyraźnie, albo mi się przyśniło, albo złożyłam sobie do kupy różne zasłyszane czy obejrzane historie. Ale nigdy się to nie wydarzyło.
 
Jednak, podświadomie miałam tak silną więź ze swoim rodem i z linią żeńską od strony mamy, że niechęć do kotów przyjęłam, jako swoją. A żebym mogła w to na dobre uwierzyć i w sobie to umocnić, podświadomość stworzyła sobie historię, która tak się wryła w moją pamięć, że przez lata wierzyłam w nią w 100%.
 
I wiesz, co mi ta historia pokazała jeszcze mocniej?
 
Że każde – dosłownie każde przekonanie i wierzenie – potrzebujemy wziąć pod lupę i sprawdzić, czy ono jest w ogóle nasze i czy go potrzebujemy? A jeśli tak, to do czego?
 
Dla mnie to przekonanie było sygnałem o połączeniu i lojalności rodowej. Potem odkryłam, że mam jeszcze wiele innych przekonań z niej płynących. Wiele z nich, to były przekonania mocno mnie blokujące, wywołujące poczucie winy czy chęć starania się ponad miarę.
 
Więc dzięki temu, że zaczęłam przyglądać się temu niewinnemu przekonaniu o kotach, doszukałam się całej puli innych wierzeń oraz zachowań, którymi wcześniej nieświadomie się kierowałam – tylko po to aby zachować nie tylko wyżej wspomnianą lojalność, ale też wpasować się w miano wzorowego członka rodziny.
***
 
Mam nadzieję, że ta historia będzie dla Ciebie impulsem do poszperania głębiej w pewnych swoich blokadach i przekonaniach. Kto wie, do jakich wglądów Cię one doprowadzą. Jeśli nie wiesz, od czego zacząć te poszukiwania, to podpowiem. Po prostu zacznij od przywołania tego, z powodu czego czujesz się sparaliżowana_y.
 
A jeśli chcesz zgłębić z naszą pomocą ALCHEMIĘ PRZEKONAŃ, zapraszam Cię na 3 dniowy warsztat na ZOOM. Szczegóły spotkań i spis zagadnień znajdziesz KLIKAJĄC W ZDJĘCIE PONIŻEJ.
 
Sylwia
 
P.S. A koty dziś kocham. :) Zerknij w SZCZEGÓŁY WARSZTATU PONIŻEJ, aby poznać szczegóły nadchodzących warsztatów. A jeśli sam_a masz jakąś historię, która była impulsem do dalszych wglądów w siebie, może zechcesz się nią tutaj podzielić?
 
#przekonania #wierzenia #alchemiaprzekonan #wysokiewibracje #wgląd #koty #kotki #historiaprawdziwa