Och, jaka ja kiedyś byłam podatna na punkty, oceny, nagrody. Rywalizowałam.

Czy wiesz jak łatwo jest sterować kimś, kto wchodzi w tę rolę współzawodnictwa, jak w masło? Wystarczy pokazać marchewkę i już się biegnie, twierdząc do tego, że to nasz pomysł i że bardzo to lubimy.

Tymczasem, przez lata współzawodnictwa w przedszkolu, szkole na podwórku, zajęciach dodatkowych, wytwarza się w nas taki nawyk i przekonanie, że aby być docenianym, trzeba być gdzieś w czymś lepszym. Kiedy tak się nie dzieje przeżywamy stres i wewnętrzny dramat.

Oczywiście wtajemniczają nas i wprowadzają do tego „Bractwa”, dorośli, którzy sami kiedyś zostali do niego wciągnięci i wciąż wierzą, że aby być kimś, trzeba to udowodnić przez bycie lepszym w czymś.

I tak porównują nas, jak konie na wyścigu do dzieci swoich kuzynów, braci, kolegów. Czy na pewno rośniemy tak samo lub szybciej? Czy śpiewamy ładniej? Lub mamy inne dodatkowe wyposażenie, którym można się pochwalić.

– Patrz a moja Ania tak ładnie śpiewa
– Tak, tak. A wiesz, że moja Gosia zdobyła wczoraj złoty medal w tym i tamtym?

A TY, JAKO DZIECKO, siedzisz w swoim pokoju, niby nic nie słysząc – słyszysz wszystko i w Twojej głowie powstaje seria impulsów elektrycznych i chemicznych pomiędzy neuronami, tworząc sieci – powiązania.

Czyli chwalą się mną i doceniają, kiedy jestem lepsza niż inni.

Oczywiście dorośli robią to machinalnie. Tak się nauczyli i taki system tworzenia swojej wartości znają. Nie mogą przekazać Ci nic innego, chyba, że się przebudzili do większej świadomości.

Dziś mogę śmiało powiedzieć, że byłam mistrzem biegania za marchewką i świetną wizytówką dla mojej rodziny. Od dziecka śpiewałam, tańczyłam, występowałam, grałam. Zdawałam egzaminy śpiewająco. Można powiedzieć – pasmo nieustających sukcesów we wszystkim, czego się dotknęłam.
Wiara moich bliskich w to, że jestem wyjątkowa, zdolna, wspaniała, była wielka, a mój strach, żeby nie stracić tej pozycji w ich oczach i oczach innych ludzi, rósł z nią wprost proporcjonalnie.

Dlatego zawsze potrzebowałam wygrywać. A jeśli się tak nie działo, robiłam wszystko co w mojej mocy, aby jednak docisnąć jeszcze mocniej. Nie cierpiałam przegrywać nawet w gry planszowe typu chińczyk.

Kiedy zaczęłam trenować koszykówkę, wchodząc na boisko zamieniałam się w maszynę do biegania i zaliczania siatek – czyli czystych rzutów.

Trzeba było mnie zobaczyć na końcówce meczu, który moja drużyna śmiała przegrywać 4 punktami,5 sekund przed końcem. W jedną setną sekundy zamieniałam się w pełną złości i żądzy zwycięstwa Walkirię. Biegnąc przez całą długość boiska, żeby dokonać technicznego faulu, który dawał szansę na przejęcie piłki i wygraną.

Ta chęć pokazywania, że byłam lepsza, pozwalała mi osiągać to, co postawiłam sobie za cel. Ale też pozwalałam jej na dokonywania we mnie zmian wewnętrznych. Ja potrzebowałam rywalizacji jak tlenu. Wszystko w życiu traktowałam jak kolejny etap gry.

Więc możesz się domyśleć co się działo, kiedy w jakimś momencie, w jakiejś dziedzinie nie mogłam być w moich oczach naj.

Bez „bycia lepszą”, pierwszą, nie czułam się wystarczająco dobra. A dziś wiem, że to wzbudzało we mnie poczucie zagrożenia.

Nie jesteś wystarczająco dobra = nie wystarczająco wartościowa = stracisz uznanie = stracisz miłość = wykluczą Cię z klanu = zginiesz.

Nie wiem, czy zauważasz tę tendencję rywalizacji w koło siebie…

Ludzie chcą mieć świetną pracę, która pozwoli im na dorównanie do jakiegoś klanu. Człowiek chce przynależeć, ale też chce mieć poczucie swojej wyjątkowości. A więc idzie do pracy, czy zakłada biznes i zaczyna tę wyjątkowość podkreślać ubraniami, samochodem, wyjazdami.
Potem rywalizacja przechodzi na poziom relacji i dzieci.

Skąd wiem, że ktoś podświadomie rywalizuje?

Wystarczy posłuchać jak mówi o sobie i zaobserwować, jak się zachowuje. Kiedy siedzę na spotkaniu z kimś znajomym i opowiadamy o tym co u mnie słychać i słyszę, że ktoś czekał tylko żebym skończyła, żeby mógł wejść ze swoim: Tak, tak. A wiesz, że ja… lub: Tak, a mój syn…

Albo, opowiadasz komuś o naprawdę dla Ciebie wielkim wydarzeniu, sukcesie, a ktoś mówi: No, moja znajoma Ewa też to robi (Podświadomie biorąc to co zrobiła Ewa za swoje).
Zabawne i smutne jest w sumie to, że ludzie rywalizują ze sobą także na to kogo dopadła większa choroba, nieszczęściem kto ma gorzej.

Bo przecież nikt nie może mieć gorzej niż ja

Przypatrz się parom – jak tutaj mocno wychodzi brak poczucia własnej wartości. I rywalizacja na każdym kroku: kto ma rację, kto więcej robi, więcej zarabia, lepiej sprząta, czyje są dzieci, czyi rodzice fajniejsi itd.

I nie zgodzę się także na ukrytą formą rywalizacji z samą sobą. Czyli twierdzenie w stylu: Nie musisz być lepsza od nikogo, tylko od samej siebie z wczoraj.
Kiedyś byłam zwolenniczką tej teorii. Dziś jednak czuję, że nie muszę być lepsza nawet od samej siebie. Że koncept współzawodnictwa nawet z samą sobą, ponownie stawia mnie do jakiegoś wyścigu.

Ty i ja dobrze wiemy czy robimy coś w pełni swojego potencjału tu i teraz. Nie potrzebujemy tresury i nagród.
W momencie kiedy zaczęłam uzdrawiać w sobie wzorzec „rywalizacji”, zaczęłam bardziej dostrzegać te karykaturalne dyskusje o tym komu gorzej.

Ale też te, gdzie ludzie przechwalają się na potęgę rzeczami, które w dłuższej perspektywie nie mają w ogóle znaczenia. Oraz kiedy dyskutują bezsensownie walcząc o jakiś prymat w miejscu, gdzie potrzebne jest po prostu zaakceptowanie i partnerstwo.

Dziś nadal pracuję nad tym tematem, ponieważ czasem jeszcze łapię się na tym, że moje ego powraca do starego wzorca i pierwszą, automatyczną reakcją bywa wejście w rywalizację.

Umiem się już zatrzymać i sama wyłapać ten schemat. Wtedy po prostu śmieję się z siebie i wychodzę z tej nie mojej roli.

Piękne jest robienie czegoś dla przyjemności.
Po to żeby spędzić z kimś czas.
Rozmawianie z szacunkiem dla innego zdania drugiej osoby.
Docenienia swoich działań i osiągnięć na zmianę.

Nie mówienie o sobie w ogóle, w skupieniu 100 % uwagi na kimś innym tak, aby poczuł, że naprawdę się nim interesujesz.
Po prostu bycie, bez potrzeby udowadniania sobie swojej zajefajności.

Wszyscy jesteśmy wyjątkowi.
Tak samo wyjątkowi.

Wystarczy to zaakceptować i być oraz czuć się tym kimś na co dzień. Nikt inny nie musi nam tego potwierdzać.

Żeby w końcu przestać rywalizować, nie potrzebujesz też jakiejś określonej ilości osób, która stanie po Twojej stronie.
Potrzebujesz sama stanąć za sobą.
Nikt nie może być Tobą tak dobrze jak Ty!

A więc bądź sobą i podążaj za swoim wewnętrznym głosem, który nie ma potrzeby brania udziału w jakiejkolwiek formie „Igrzysk Śmierci”.

Sylwia