Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przeczytałam książkę Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj”, najbardziej zainspirowała mnie wówczas wolność wyborów, jakich dokonała autorka, a zarazem bohaterka tej powieści.

Parę lat później, gdy po raz pierwszy obejrzałam film z Julią Roberts w roli głównej, w pamięci zapadło mi zupełnie coś innego.

Bali i tamtejszy klimat stworzony przez ludzi takich jak Ketut, Wayan, i inni miejscowi. I tamtejszą atmosferę sprzyjającą byciu ze sobą, wśród pól ryżowych, wulkanów, wód Oceanu i tysięcy kapliczek.

Bali było na mojej liście podróży przez parę ładnych lat, aż w końcu w listopadzie 2019 roku, z grupą znajomych, praktycznie w kilka chwil zdecydowaliśmy się na 2 tygodniowy wyjazd. Dla mnie jasne było to, że jadę tam po doznania duchowe, a nie tylko po sam odpoczynek. Jadę tam, bo jestem na odpowiedniej linii wariantów i w odpowiedniej częstotliwości, aby dokonać kolejnego skoku kwantowego w rozwoju.

Nie zdziwiło mnie w ogóle, że już przy drugiej rozmowie z Darią, która pomagała nam ogarnąć wszystko na miejscu, padło stwierdzenie w stylu:

Jak Wy jesteście te dziewczyny z #embraceyourlife, to ja Was przecież muszę zabrać do mojego kapłana (Manku).

Więcej nie musiałam wiedzieć.

W kościach czułam, że ten wyjazd jest już szczególny i inny niż wszystkie. Że wydarzy się tam coś, czego nie zapomnę i coś co pobudzi moją duszę do czegoś szczególnego.

I nie myliłam się. Pomimo tego, że samo Bali dla mnie, nie stało się miejscem doznań duchowych (za dużo tam jednak rytuałów płynących z różnych religii) – to ten jeden dzień spędzony w Świątyni Smoka, był dokładnie tym, po co tam poleciałam.

Wyruszyliśmy rano, mijając liczne wioski, pola ryżowe i wiele uśmiechniętych, lokalnych twarzy. Do kompleksu świątyń dotarliśmy po godzinie i ku naszemu zaskoczeniu zaczęło padać. W 20 sekund byliśmy cali mokrzy. Było to jedyne pół godziny w deszczu na Bali, ale jakże piękne i oczyszczające.

Tak, dokładnie, wspinając się do Świątyni Smoka ze świadomością, że tam odbędzie się medytacja prowadzona przez kapłana o zdolnościach nadprzyrodzonych, byliśmy oczyszczani i przygotowywani do tego w strugach deszczu.

Wszystko dookoła parowało, my szliśmy coraz wyżej i wyżej, zostawiając za sobą kolejne świątynie kompleksu Pura Besakih, położonego na południowo-zachodnich zboczach góry Agung.

Mijając ostatnie sklepiki z pamiątkami, wdychając czyste, wilgotne powietrze, stanęliśmy przed schodami prowadzącymi na sam szczyt świątyni. Wejścia do jej wrót pilnują dwa kamienne, niezwykłe smoki.

Wchodząc po czarnych schodach, a następnie stojąc już w bramie górnej i odwracając się, doznałam niesamowitego połączenia z przyrodą. Ten widok szczytów gór, pozostałych z 86 świątyń oraz mgły spowijającej wszystko w dole i czubków świątyń ,które można stąd dostrzec.

Z zaciekawieniem weszliśmy dalej, gdzie już czekał na nas kapłan. Deszcz właśnie przestał padać. A mury i posadzka świątyni w temperaturze ponad 30 stopni, wysychały szybko.

Każdy z nas dostał zestaw do medytacji składający się z małego koszyczka, w którym były odpowiednie kwiatki i inne ważne dla Balijczyków rekwizyty.

Ziemia świątyni ledwo co zaczęła wysychać, ale usiedliśmy obok siebie, każdy tak aby było mu wygodnie, nie przejmując się zupełnie tym, czy było mokro czy nie.

Kapłan usiadł przed nami i wprowadził po angielsku w to co będzie za chwilę robił w swoim języku.

Zamknęłam oczy i po prostu dałam się ponieść tej magii i medytacji.

Widzisz lecąc na Bali, nie tylko czułam że wydarzy się tam coś niezwykłego, miałam intencję tego, aby połączyć się mocniej ze Źródłem, powrócić do siebie w pełni, otworzyć pełną moc mojej intuicji, z odwagą tworzyć to co Wszechświat mi podpowiada. A jednocześnie rozpocząć proces uleczenia tego, co uleczenia potrzebuje, a czego jeszcze nie widzę.

I właśnie podczas tej medytacji prowadzonej, mimo tego, że nie rozumiałam co prowadzący mówi, czułam jak otwierają się we mnie wszystkie pozamykane dotąd drzwi, które prowadzą do totalnego połączenia ze Źródłem.

Ja wiedziałam, że to połączenie każdy ma w sobie, potrzebowałam właśnie takiego doznania, żeby je uruchomić w 100%. Każdy z nas doświadczył czegoś innego. W ciszy czekaliśmy na nasze spotkania 1 na 1, które odbywały się po wspólnej medytacji.

Nie powiem Ci co powiedział mi kapłan, ale nie zdziwię Cię chyba, kiedy powiem, że nie wiem skąd wiedział o mnie tyle rzeczy, o których nigdy nie mówiłam na głos. Kiedy usiadłam przed nim i spojrzeliśmy sobie w oczy, miałam świadomość, że nasze dusze znają się bardzo długo. Kiedy tak sobie siedzieliśmy, on plótł dla mnie bransoletkę, która miała mi przypominać o tym przeżyciu przez kolejne tygodnie i mówił co odbiera z mojego pola.

Opowiadał co mam jeszcze do uwolnienia, na czym się skupić, czego mogą dotyczyć moje medytacje.

I właśnie wtedy też powiedział mi, że dla większego połączenia ze Wszechświatem, którego szukam, potrzebuję jeszcze częściej się wyciszać i medytować.

Od powrotu z Bali robię to regularnie.

Nie, nie siadam w siadzie skrzyżnym każdego dnia. Nie robię specjalnych rytuałów, typu palenie kadzidła. W każdym razie nie codziennie. Wiem, że nie potrzebuję takich atrybutów, aby medytować. Medytuję po swojemu. Czasem przypominam sobie prowadzenie mnicha, kiedy siedzieliśmy sami i powtarzaliśmy mantrę, czasem siadam po prostu z intencją i jakimś tematem i wprowadzam się w stan relaksacji i skupienia, zapalam świeczkę lub nie.

Jedno jest pewne. Od kiedy regularnie, nie przypadkowo, poświęcam czas na medytacje, mam w sobie większy spokój, czuję moc płynącą ze mnie a pochodzącą od Źródła wszystkiego i z odwagą tworzę to co Wszechświat mi podpowiada.

Jakie są Twoje doświadczenia z medytacją? Jakie emocje masz w sobie na myśl o medytowaniu?

Jeśli coś w Tobie od długiego czasu nawołuje do tych regularnych praktyk…

POZNAJ NASZ PAKIET AŻ 40 MEDYTACJI PROWADZONYCH: