Rozwijając świadomie swoją duchową naturę, jesteśmy w stanie – za pomocą wsłuchiwania się uważniej w siebie, swoje pragnienia, marzenia, potrzeby i przekonania – podejmować bardziej trafione decyzje. Takie decyzje, które będą prowadziły nas do przyjemnych doświadczeń i za każdym razem będą jeszcze silniej potwierdzały nam, że Wszechświat (Bóg, Źródło Stworzenia) dba o nas i zawsze nam sprzyja.

O decyzjach i rozumieniu większych lekcji z nich płynących jest w poniższym odcinku podcastu.

Jeśli obecnie nie wiesz, jaką decyzję podjąć, jak rozróżnić głos umysłu od głosu serca lub nie masz pojęcia, jak sprawy mogą potoczyć się po podjęciu jakiejś decyzji – ale jednocześnie czujesz, że brak podjęcia jej, wciąż będzie kierowało Cię do odrabiania na nowo i w kółko tej samej lekcji – ten odcinek WYSOKICH WIBRACJI jest dla Ciebie.

Przy okazji opowiadania moich własnych historii radzenia sobie z traumami z dzieciństwa i tym, jak sama podcinałam sobie skrzydła przez brak wiary w siebie – przekażę Ci lekcje o tym, jak można uważniej przyjrzeć się temu, co przed Tobą – aby podjąć decyzję ze spokojem serca oraz w zgodzie z własnymi wartościami.

Z góry dziękuję za każde udostępnienie!

W ten sposób pomagasz nam rozwijać ten program i docierać do jeszcze szerszego grona osób, które powinny usłyszeć ten przekaz.

Honorata

***

OBSERWUJ NAS I SŁUCHAJ W APLIKACJI SPOTIFY

***

ODTWARZAJ PRZEZ YouTube

Uzdrawianie niewspierających wzorcówZwiększanie połączenia z wyższą jaźniąOdblokowanie na finanse i wewnętrzne spełnienie

duchowekursy.pl

***

PRZECZYTAJ

Dzisiejszy odcinek podcastu będzie nieco inny, bo poprowadzę go dla Ciebie ja – sama. Ja, czyli Honorata Lubiszewska. A dziś będzie o tym, jak duchowość ma się do podejmowania decyzji. I jak wykorzystać ten duchowy aspekt do tego, aby decyzje podejmować świadomie oraz – miejmy nadzieję – trafnie.

Przez dzisiejsze lekcje przeprowadzę Cię, opowiadając Ci więcej o sobie i przytaczając kilka historii, które – mam nadzieję, okażą się dla Ciebie pomocne, wniosą wiele aha momentów do Twojego życia i być może, nakierują Cię na rozwiązania, których dzisiaj szukasz.

Koniec końców, będzie o tym, jak podejmować decyzje w zgodzie ze sobą, jak podchodzić do różnego rodzaju decyzji świadomie, jak obserwować siebie w procesie podejmowania decyzji oraz jak odróżnić serce od rozumu, lub jak to się mów w duchowym świecie – głos umysłu od głosu duszy

Gdy nagrywam dla Ciebie ten odcinek, mamy listopad 2019 roku i jesteśmy astrologicznie w dość ciekawym czasie, bo niedawno otworzył się portal wzmożonego wzrostu zbiorowej świadomości 11:11, trwa też retrogradacja Merkurego, a niedawno jeszcze była pełnia w Byku (a to mój znak). I choć te ostatnie zdania mogą nic dla Ciebie nie znaczyć, to w skrócie powiem tylko, że cały ten czas – nieważne, czy zwalamy na gwiazdy, ciśnienie atmosferyczne, przeterminowany majonez czy przesilenie jesienno-zimowe – cały ten czas ma skłonić nas wszystkich, wysoko wrażliwych, do spojrzenia na swoje cienie.

Co to znaczy – spojrzeć na swoje cienie?

Otóż – każdy z nas ma w sobie ten pierwiastek dobra i zła. I o ile uwielbiamy być dobrzy – w swoich oczach i w oczach innych, to nie lubimy, jest nam niewygodnie i bardzo wypieramy to, że mamy też te ciemne strony.

Co robimy sobie przez wypieranie i nieuznawanie cienia w sobie? Sprawiamy, sami dla siebie, że tracimy energię, zaburzamy naturalny przepływ wibracji przez nasze ciało, a co za tym idzie – kumulujemy w sobie jeszcze więcej frustracji, złości, gniewu, wyparcia. To są te momenty, kiedy jest fajnie, miło i wszyscy się do siebie uśmiechamy, a nagle coś Cię tak wkurwi, że wytrącasz się z równowagi. I nie wiesz, co to było, wtedy zwalasz na kogoś kto się akurat nawinie albo na zbliżający się okres, który nota bene – dopiero co się skończył.

Co zrobić z tym cieniem?

Cień trzeba uznać. Pokochać. Zaakceptować. I przyjąć, że jest tak samo dobry, jak wszystko inne, co w sobie nosimy. Dopóki cień – lub cienie – które w sobie nosimy, nie zostaną przez nas samych zaakceptowane i pokochane – za to, jakie są – dopóki będziemy wciąż sobie wmawiać, że cień jest zły i należy go wypierać – tak długo on będzie rósł w nas i pochłaniał kolejne sfery naszego życia. Aż wyjdzie ogromny i wtedy już nie da się go bagatelizować czy unikać. Wtedy naprawdę trzeba będzie nad nim popracować.

Jaki cień w ostatnim czasie wyszedł u Ciebie i pomachał Ci rączką? Bo do mnie pomachał cień który nazywa się – wyrażanie się.

I choć teraz może Ci się wydawać, że ten podcast w cale nie zmierza do rozmawiania o tym, jak podejmowac decyzje, to chcę Cię uspokoić. Otóż – dobrze wiem, co robię. Na razie jesteśmy w  fazie kontekstu.

Wyrażanie się… Od dziecka miałam kilka traum i zgromadzonych przekonań na własny temat, związanych z wyrażaniem się. Lub też – mówiąc wprost – z brakiem umiejętności wyrażania siebie, w tym mówienia tego, co czuję, jak się z czymś czuję, co myślę, w jaki sposób na coś patrzę i jak ubiorę to w słowa. I tak sobie sama ostatnio pokazałam, przy okazji pracy z własny cieniem, że wyrażanie się chodzi za mną w wielu dużych lekcjach życiowych.

Prowadzenie bloga czy nagrywanie video to był tylko jeden z wielu koniecznych kroków milowych do miejsca, przed którym stoję dzisiaj. I choć może się wielu osobom w moim otoczeniu, może nawet tobie – wydawać, że lekcja wyrażania się już za mną, bo łatwiej niż kiedyś wychodzi mi mówienie czy pisanie, to jednak ja dokładnie wiem, ile jeszcze pracy przede mną. Co nie zmienia faktu, że doceniam siebie samą za to, ile już zrobiłam. A mówię o tym dlatego, że my ludzie, to sobie lubimy tak odejmować zamiast dodawać.

Widzisz – wszyscy jesteśmy tutaj po własne doświadczenia. To, jaką decyzję podejmiemy na bazie jednego doświadczenia i jakie emocje nadamy temu doswiadczeniu, zaprowadzi nas do kolejnego. I, albo sumą różnych naszych wyborów, zaprowadzimy się do kolejnego poziomu wtajemniczenia, dając sobie szansę na więcej przyjemnych doświadczeń – albo sumą innych wyborów, – wciąż będziemy kręcili się w kółko jednego tematu. Tematu związanego z dojrzeniem, uznaniem, przyjęciem, pokochaniem i zaakceptowaniem naszego cienia lub też – wzorca do uzdrowienia.

Kiedy byłam małą dziewczynką, w miejscowości w której mieszkałam rekolekcje odbywały się w kościołach w jednym czasie dla całej szkoły – z podziałem na młodsze i starsze dzieci. Pamiętam, że jednego dnia podczas rekolekcji, koleżanka która zawsze czytała pismo święte nie przyjechała, bo była chora. Ku mojej radości, pani katechetka wybrała mnie (na ochotnika, wiadomo) do czytania pisma przed całą szkołą. Nie wiem, ile wtedy miałam, może jakieś 11-12 lat.

Ja nie miałam wtedy czasu przeczytać tego czytania wcześniej po cichu i w skupieniu, po prostu dostałam i miałam przeczytać coś na głos przed całą szkołą. I to był moment mojej największej traumy. Wystąpienie publiczne bez przygotowania. Nie zdałam tego testu. Ścisnęło mnie w gardle, głos mi się łamał, miałam nogi jak z waty, a gdy skończyłam i usiadłam, część mojej klasy po prostu się ze mnie śmiała. Wtedy przysięgłam sobie, że nigdy nie wystąpię publicznie. I było tak, że w liceum to przekonanie urosło nawet do rangi, w której ja sama wmawiałam sobie, że ja nie tylko nie umiem występować, ale też ja nie mam nic ważnego do powiedzenia. Że ja nie umiem formułować wniosków, nie umiem interpretować wierszy tak ładnie jak koleżanki. Sama sobie podcinałam skrzydła.

Studia też były trudne. Szczególnie egzaminu ustne przed tłumem trzyosobowej komisji. Tragedia. Do tego oczywiście ta trauma ze szkoły podstawowej nie była początkiem moich wyzwań z wyrażaniem się. Jako dziecko nie tylko ja słyszałam, jestem pewna, że możesz to odnieść w jakiś sposób do siebie… Słyszałam, że dzieci i ryby głosu nie mają, że jestem najmłodsza więc nie mam nic do powiedzenia, że będzie tak, jak chcą rodzice.

Więc gdy jeszcze kończyłam studia to znalazłam sobie, na prawie 7 lat, taką pracę gdzie nie musiałam robić żadnych prezentacji i nie miałam kontaktu z klientem. To było zamknięte biuro, w którym było mi dobrze i przytulnie. Do momentu, aż przestało mi być dobrze i przytulnie.

Do momentu, w którym nie dostałam wezwania od swojej wyższej jaźni do tego, aby swój potencjał odzyskać, odbudować i robić z nim coś pożytecznego dla świata.

I w ten oto sposób znalazłam się na pierwszym szkoleniu rozwojowym, na którym poznałam Sylwię. Wiedziałam już, że chcę odejść z pracy. I to była jedna z moich pierwszych większych decyzji. Jednak – z niektórymi decyzjami jest tak, że one są w Tobie podjęte, zanim w ogóle umysł zdąży dać jakieś logiczne argumenty przeciw podjęciu tej decyzji. Czasem jest tak, że jakiś głos odzywa się w Twoim sercu – i Ty wiesz, że on jest centralnie z tego miejsca w plocie klatki piersiowej, który Ci mówi  zrób to i Ty już nie dyskutujesz za bardzo, po prostu patrzysz, jak możesz to zrobić najszybciej.

I to był dla mnie ten moment podjęcia decyzji i rzuceniu wygodnego etatu i przeprowadzki z domu od rodziców spod Bydgoszczy, do Warszawy, w której znałam wtedy tylko Sylwię i parę innych osób, dopiero co poznanych.

I, ja poza tym poczuciem, że mam się przeprowadzić, wiedziałam że mam zrobić to, bo tutaj będę mogła się spełniać i będę miała w końcu szansę do tego, aby się wyrażać, spełniając przy tym swoje marzenia. To było po prostu wszystko w pakiecie.

Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że za tym uczeniem wyrażania siebie, swoich poglądów, emocji i myśli, to stoi taki myk pod tytułem – zajrzysz przy okazji po drodze we wszystkie swoje wzorce / cienie, aby je mieć szansę uzdrowić. Albo, ewentualnie będziesz kręciła się w kółko.

Kolejna większa decyzja, przed którą stanęłam a propo zrzucenia traumy z dzieciństwa, to zaproszenie od Sylwii do dwóch projektów, zanim jeszcze zaczęłyśmy budować razem firmę. To były moje początki, jeszcze przed finalną przeprowadzką do Warszawy. Projekty te oczywiście związane były z wystąpieniem publicznym – przed grupą 50 osób podczas jednego ze szkoleń. Miałam zrobić speach motywaycjny 30 minut. Dla mnie 30 minut to wtedy była cała wieczność. Mam nadzieję, że rozumiesz z historii którą Ci wcześniej opowiedziałam. A drugi projekt, to nagranie przed kamerą szkolenia motywacyjnego, składającego się z kilku odcinków.

Gdy dostałam to zaproszenie, to co napisałam? Oczywiście, że się zgadzam.

Plus był taki, że do wystąpienia na zywo mogłam się przygotować. Co nie zmienia faktu, że nadal nie umiałam zapanować nad głosem i stresem. Miałam wtedy ciśnienie milion. Mój głos, i zdaję sobie z tego sprawę do dziś, że często drży albo jest wysoki. Jednak  wtedy ostatecznie– zrobiłam to. Oczywiście, mój wewnętrzny krytyk nie uznał wtedy sukcesu tylko uznał to za porażkę. Jeśli jednak chodzi o nagrania video, to była tragedia. Dwa desperadosy, a ja nadal byłam trzeźwa.

Ponieważ uznałam te dwa projekty za porażkę, ale nadal ten pierwotny głos mówił mi, że jestem tutaj po coś większego, wiedziałam, że muszę dalej tę swoją traumę pokonywać.

I zrobiłam to przy kolejnej możliwej okazji. A tą okazją było wyjście przed 2500 osób na szkoleniu milioner mind intensive i uwaga -ja zrobiłam to 2 razy na jednym szkoleniu. Raz – śpiewając piosenkę. JA – śpiewając. Przecież ludzie tam cierpieli. A ja leczyłam swoją traumę, więc nie było dla mnie ważne, czy fałszuję. Zdejmowałam z siebie wtedy mentalnie różne warstwy swojej zbroi. Drugi raz wyszłam na tą samą scenę odegrać rolę mnicha przy jednym ćwiczeniu.

Co ja wtedy dla siebie zrobiłam przez decyzję wyjścia przed tłum poza pozbyciem się traumy? Że od tamtego dnia będę stawała za sobą, bez względu na to, jakie to trudne.

Te historie miały miejsce jakieś 5 lat temu. Od tego czasu do dzisiaj miałam przed sobą sporo decyzji do podjęcia, które wciąż wracają w postaci odrabiania lekcji dotyczącej wyrażania się w taki sposób, jak to czuję. I o ile prowadzenie bloga i nagrywanie dla Ciebie tych podcastów może pokazywać Ci, że chyba nieźle sobie radzę – co ja owszem, sama już uznaję…. To jednak wiem, że nadal jest to tylko jakiś początek tego, co jeszcze mam do zrobienia.

I ten intensywny koniec 2019 roku wyraźnie mi to pokazuje. Bo ostatnio stałam przed ważną decyzją wyrażenia swoich emocji i odczuć, które skrywałam w sobie kilka lat. Przed którymi uciekałam kilka lat lub być może nawet – nie chciałam ich widzieć, miałam nadzieję, że coś się samo ułoży, coś się samo rozwiąże.

Ewidentnie jednak, Żródło stworzenia wie, co robi i dał mi tę lekcję do odrobienia. Abym to ja wyraziła to, co mam do wyrażenia, na głos. Chodziło o wyartykułowanie czegoś najbardziej, nie nawet o to, co będzie działo się po tym. Po prostu miałam powiedzieć… I ja bardzo długo nie wiedziałam, czy powiedzieć… Nie dlatego, że z tym wiązał się jakiś strach – choć oczywiście też-  ale też dlatego, że za tym powiedzeniem kryje się brak wiedzy z mojej strony, co z tym dalej zrobić.

Więc do niedawna uznawałam, że skoro nie wiem, co zrobić z tym co myślę i czuję, to może jednak na razie nie warto tego poruszać, dopóki się nie wyklaruje jakaś jaśniejsza wizja. Jakiś wariant tego, co może się stać. Bo jeśli komuś powiem, to ten ktoś będzie w takiej samej albo większej kropce ode mnie. I trochę wydawało mi się to zrzucaniem ciężaru na kogoś innego.

Jednak, jest druga strona medalu której się przyjrzałam przy okazji zrozumienia tego cienia, który wypierałam bardzo długo. Tą drugą stroną medalu jest danie sobie możliwości zyskania odpowiedzi – czyli zrozumienie jak rozwiązać tę kropkę, w której jestem od momentu wypowiedzenia emocji i odczuć na głos. Rozumiesz, czyli po prostu decyduję się stanąć za sobą przez mówienie na głos – w zamian za możliwość zyskania wiedzy dopiero od tego momentu powiedzenia o tym na głos. Bo gdy trzymałam to tylko dla siebie i w sobie, zabierałam sobie tę szansę na poznanie rozwiązania.

Jestem pewna, że Ty nie raz stanęłaś albo staniesz przed decyzją, nie mając pojęcia o tym, jak sprawy potoczą się. To są te cholernie trudne decyzje, których życzylibyśmy sobie nigdy nie podejmować. Te, które mogą zasiać spustoszenie. I to jest jeden ze scenariuszy, którego wiele osób ma tendencję się trzymać. Ale te same decyzje mogą też zaprowadzić nas do czegoś dobrego – a wszystko zależy od perspektywy i tego, z jakiego poziomu wibracji patrzy się na świat lub konkretnie na daną sprawę.

I wiesz, jak to jest kiedy masz tę trudną decyzję do podjęcia? To w Twoim mózgu wygląda mniej więcej tak, jak rysunek zrobiony przez małe dziecko, na ścianie w niedawno wyremontowanym pokoju. Mówiłaś, żeby nie rysowało, ale ono maluje bazgroły. I gdy nie wiesz co zrobić, to dokładnie takie bazgroły pojawiają Ci się w głowie. Niektóre kreski wydają się już być dziełem sztuki, ale zaraz za nimi pojawia się chaos. A do tego jeszcze, jeśli dziecko ma urodzinki i zaprasza swoje koleżanki do malowania na tej samej ścianie, to obok tego chaosu pojawia się jeszcze więcej chaosu. To są te wszystkie dobre rady koleżanek, mamy, przyjaciółki.

I po tym wszystkim Ty już kompletnie nie masz odwagi do tego, aby podjąć decyzję o posprzątaniu tego syfu, najchętniej nie robiłabyś nic, może ktoś to kiedyś sam zamaluje.

No niestety, w takich momentach, gdy w grę wchodzą nasze najważniejsze lekcje do odrobienia, nikt za nas nie wkroczy na białym koniu i nas nie uratuje.

Więc co zrobić z całym tym syfem?

Bierzesz gąbkę i zmywasz.

A w duchowym świecie oznacza to tyle, że znajdujesz czas dla siebie w ciszy i siadasz do medytacji. I tak, wiem co się będzie z Tobą działo, jeśli nie medytujesz regularnie lub w ogóle do tej pory nie próbowałaś. Ciało Ci będzie mówiło, że jest niewygodnie, a umysł ze to bez sensu.

Wtedy właśnie Twoim zadaniem jest obserwować. Uważnie obserwować cały ten syf, który Ci się pojawia w głowie. Zbierasz to i patrzysz, bez wchodzenia emocjonalnie w to, na co patrzysz. Po prostu patrzysz i dziękujesz wszystkiemu temu, co Ci nie służy. I w ten oto sposób, dajesz sobie możliwość z tego bajzlu wyciągnąć dzieło sztuki.

I czy to oznacza, że po jednej medytacji będziesz w stanie podjąć trudną dla siebie decyzję, której podjęcia unikałaś tyle czasu, od tak? Oczywiście, że nie. Ale może pośród wszystkiego tego, co sobie wyselekcjonujesz i to, z czego się oczyścisz – dasz sobie szansę zobaczenia większej lekcji, jaka za podjęciem KROKU w kierunku jakiejś decyzji stoi.

Inaczej mówiąc – prawdopodobnie będziesz w stanie jaśniej i wyraźniej dostrzec warianty czy też możliwości czy też konsekwencje (choć to słowo źle się kojarzy) podjęcia konkretnej decyzji. Zobaczysz cały las, zamiast skupiania się na tej jednej gałęzi, przez którą wciąż się przewracasz. Rozumiesz mnie?

My ludzie, nawet po tym momencie przebudzenia się do swojej duchowej natury, nadal tak często zatracamy się w detalach, które nie mają znaczenia, że zapominamy kompletnie o tym, ze wszystko dzieje się dla naszego dobra. Więc nawet, jeśli pozornie każdy krok przy podejmowaniu decyzji wydaje się nieznany, chujowy czy bez wyjścia, to jednak za tym krokiem, jakikolwiek on będzie, czeka na Ciebie bezpieczne lądowanie. Bezpieczne będzie, jeśli za takie je uznasz teraz. Czyli, zanim w ogóle skoczysz do budowania samolotu w locie.

Ja mam taki sposób na podejmowanie trudnych decyzji, że ostatecznie, przed podjęciem i wykonaniem kroku uznaję wszystkie znane mi pozytywne i negatywne warianty. Czyli – widzę jakiś wariant, opcję w swojej wyobraźni i emocjami przyjmuję ją – dokonując akceptacji. Mówię sobie i odczuwam, że czy stanie się to czy coś innego, to tak czy inaczej będzie dobre. I w ten sposób, po podejściu decyzji i zrobieniu jakiegoś kroku bardzo często dzieją się następujące rzeczy

– po pierwsze, sprawy rozwiązują się w najlepszy możliwy sposób, albo przez wariant, który wizualizowałam albo jeszcze inny, którego nie widziałam, ale który jest nadal dobry, niespodziewanie dobry

– po drugie, często jest też tak, że jeśli sprawy nie rozwiązują się według najlepszego scenariusza, to nadal one nie krzywdzą mnie czy osób mi bliskich, więc koniec końców wszystko się układa

– jeszcze innym razem po prostu pamiętam, że wszystko dzieje się w najlepszym możliwym miejscu i czasie i ponieważ wiem, że zaakceptowałam każdy wariant i uznałam go, to nie pogrążam się w negatywnych emocjach, gdy coś jest nieprzyjemne. Po prostu nadal obserwuję i spodziewam się najlepszego w najszybszym możliwym czasie

I cóż… To się chyba nazywa praktykowanie duchowości w życiu. Szczególnie, podczas podejmowania decyzji.

A jak odróżniam serce od rozumu?

To proste

– rozum ma głos zawsze wtedy, kiedy chodzi o jakieś sprawy firmowe, analityczne, dotyczące negocjacji czy marketingu i klientów, z którymi pracuję marketingowo

– serce ma głos zawsze wtedy, kiedy chodzi o mnie i moją sferę prywatną ale też zawodową pod kątem ludzi, których poznaję lub osób którym mam pomóc w innej sferze niż biznesowa. Wtedy zawsze łączę się z polem serca i sczytuję informację z tego pola, w tym także słucham pierwszych impulsów intuicji.

Oczywiście, to też wymaga praktyki i regularnego wsłuchiwania się w siebie, aby te dwa głosy umieć rozróżnić. Idealnie jest też, kiedy te dwa głosy ze sobą współpracują i grają do jednej bramki, a to też kwestia praktyki i uważnego poznawania siebie.

I skoro już jesteśmy przy poznawaniu siebie, to na koniec jeszcze powiem o tym, abyś pozwalała sobie lub pozwalał sobie na popełnianie błędów przy podejmowaniu decyzji. Bo w sumie to chyba o to najbardziej chodzi, aby poznawać siebie nie przez próby i starania stawania się idealnym. Najlepsze szanse na szybki rozwój dajemy sobie wtedy, kiedy wpuszczamy światło w miejsca w sobie, gdzie kiedyś tego światła nie było. A dzięki temu dostrzegamy, że tacy, jacy jesteśmy, już jesteśmy doskonali. Bo mamy w sobie ten boski pierwiastek, który pozwala nam kochać także to, co z pozoru złe, negatywne, niechciane, brzydkie czy nieetyczne.

Do którego cienia dzisiaj zajrzysz w sobie? A może jakiś ci macha od jakiegoś czasu i domaga się dostrzeżenia?

Daj znać w komentarzu pod tym odcinkiem, a tymczasem dziękuję Ci za dzisiejszą podróż i do usłyszenia w kolejnych odcinkach. To był podcast wysokie wibracje. Cześć